Dzisiaj, bez poprawnosci w pisowni :) Dzien przesmutalem patrzac przez okno na piekna, letnia, deszczowa pogode. Juz mialem dola, caly dzien na dupsku, chcialem gdzies wyjsc, ale bylo pozno bo z nikad pojawila sie 21 na zegarze. Ku mojemu zdziwieniu przestalo padac. No to powtorka z ostatniej nocnej jazdy - chwytam rower i ciula. Jezdzilo sie naprawde przyjemnie i sporo nakrecilem ku zdziwieniu, kilometry doslownie strzelily z bata :) I przestalem sie czuc tak zdolowanie i samotnie. Temperatura spadla dwukrotnie w porownaniu do dnia poprzedzajacego.
Upał, ból głowy, słodka herbata klejąca usta aż nareszcie ból ud. Podczas wyprawy suport zaczął strzelać. Pierwszy raz tak szybko go zużyłem bo po 4 miesiącach.
Dzień spędziłem na plaży, a w domu byłem dopiero przed godziną 22. Jednak kierując się myslą 'dzień bez kręcenia to dzień stracony' chwyciłem za rower i wyszedłem zrobić choćby miejską trasę składającą się z długiego podjazdu. Pod koniec trochę poscigu z autobusem i powrót. Od razu lepiej się czuję.
Drugi dzień kręcenia się po okolicy trasy na Krzynię w 35 stopniowym upale, a nawet 40. Jazda w okularach, bo oczy zostały zaatakowane przez jęczmienie i wiatr był dla nich morderczy, a wcześniej jeszcze spędziłem 3h na plaży co mnie również wyczerpało, a i moje oczy tym bardziej. I znowu dyszenie i sapanie przy utrzymywaniu ~~27 kmh pod średnio-długi podjazd wracając.
Celem podróży była Krzynia i na tym się skończyło, bo niestety drogi nie znalazłem, ale trochę się zmęczyłem. Jechało się przyjemnie i nawet nie odczuwałem 35 stopniowego gorąca do póki się nie zatrzymałem i całe ciśnienie we mnie uderzyło i zaowocowało to soczystym potem. Amortyzator dalej poszukiwany.
Po długiej przerwie od bikestats postanowiłem wrzucić wpis. Może znowu zacznę to robić :) Tradycyjna trasa laskiem południowym, wykonana 2 razy w różnej kombinacji ścieżek. Później zwiad po mieście. Teraz rozglądam się za amortyzatorami, bo w końcu mnie na jakiś stać.